Scroll Top
  • Home
  • Blog
  • Kapłaństwo po okresie gwarancyjnym
Kapłaństwo po okresie gwarancyjnym

[vc_row type=”in_container” full_screen_row_position=”middle” column_margin=”default” column_direction=”default” column_direction_tablet=”default” column_direction_phone=”default” scene_position=”center” translate_x=”0″ text_color=”dark” text_align=”left” row_border_radius=”none” row_border_radius_applies=”bg” overflow=”visible” overlay_strength=”0.3″ gradient_direction=”left_to_right” shape_divider_position=”bottom” bg_image_animation=”none” no_padding=”true” bg_type=”” dima_canvas_style=”” dima_z_index=”0″ delay=”” animate_item=”” delay_duration=”” delay_offset=”” border_color=””][vc_column column_padding=”no-extra-padding” column_padding_tablet=”inherit” column_padding_phone=”inherit” column_padding_position=”all” translate_x=”0″ column_element_spacing=”default” background_color_opacity=”1″ background_hover_color_opacity=”1″ column_shadow=”none” column_border_radius=”none” column_link_target=”_self” column_position=”default” gradient_direction=”left_to_right” overlay_strength=”0.3″ width=”1/1″ tablet_width_inherit=”default” tablet_text_alignment=”default” phone_text_alignment=”default” animation_type=”default” bg_image_animation=”none” border_type=”simple” column_border_width=”none” column_border_style=”solid” bg_type=”” dima_canvas_style=”” min_height=”” dima_z_index=”0″ delay_duration=”” delay_offset=””][vc_column_text]Za mną pierwsza rocznica moich święceń kapłańskich. Za kilka dni święcenia prezbiteratu przyjmą moi o rok młodsi współbracia (młodsi jedynie zakonnym stażem, gdyż wiekiem akurat wszyscy są ode mnie starsi), a ja stracę chlubny tytuł neoprezbitera. Skończy się, jak to czasem żartobliwie mówimy między sobą, roczny okres gwarancyjny.

Wszystko nowe (no, prawie)

Co się zmieniło w twoim życiu po przyjęciu święceń?

Zaczynając od rzeczy całkiem zewnętrznych – nigdy nie mieszkałem w mieście. Teraz spoglądam przez okno na rzeszowskie Rondo Dmowskiego, które nawet w nocy oddycha spalinami ulicznego ruchu i rezonuje wyciem przejeżdżających karetek, wozów strażackich oraz radiowozów.

Idąc dalej: nigdy nie byłem nauczycielem. We wrześniu po ośmioletniej przerwie wróciłem do szkoły, tym razem stając jednak po drugiej stronie i mierząc się z zupełnie nową rzeczywistością. Na niewiele zdało się to, że nauczycielką jest moja mama – na pierwszej radzie pedagogicznej siedziałem z notesem w ręku i skrupulatnie notowałem niezrozumiałe dla mnie słowa (takie jak „ewaluacja” czy „zajęcia wspomagające”).

Kolejną przestrzenią pełną nowości było sprawowanie sakramentów. Nigdy nie spowiadałem – nagle konfesjonał stał się jak drugi dom, którego drzwi niemal nigdy się nie zamykają. Bycie narzędziem Bożego miłosierdzia jest z jednej strony oszałamiającą radością, a z drugiej – kapłańskim brzemieniem. Są spowiedzi, po których wychodzę rozpromieniony, ale są i takie, które zostawiają z nieutulonym smutkiem. I nie chodzi tu o ciężar grzechów, ale o postawę penitenta. Kiedy ktoś barykaduje serce na działanie łaski, rodzi się wtedy żal i ból.

Nigdy nie miałem pod stałą opieką żadnej grupy duszpasterskiej – teraz w większym bądź mniejszym stopniu odpowiadam za kilka (częściowo na własne życzenie). To pociąga za sobą konieczność zrezygnowania z długich wyjazdów – cóż to bowiem za duszpasterz, który nie jest regularnie na miejscu? Pocieszyły mnie ostatnio słowa bł. Jerzego Popiełuszki, które przeczytałem na pewnej wystawie: „Wolnego dnia nie mam. Zauważyłem, że nieraz siedzę w domu, chociaż mógłbym gdzieś wyjechać, bo szkoda mi, że pod moją nieobecność ktoś będzie potrzebował pomocy”. Zatem obowiązek rezydencji w jakimś stopniu dotyczy każdego księdza – nawet jeśli nie według prawa, to gdzieś głęboko w sumieniu. Poza tym towarzyszenie duchowe ludziom młodszym ode mnie o 10–15 lat okazuje się czasem niełatwym wyzwaniem – pokolenia zmieniają się coraz szybciej, niełatwo mi za nimi nadążyć!

Zwątpić w siebie

„Byłem w całym tym okresie zaharowany, przeładowany pracą – tak że brakło mi sił i czasu na praktyki wewnętrznego życia, na rozmyślanie. Ale gorliwość trawiąca mnie – to była gorliwość czysto przyrodzona, z dołu wychodząca – nie była to gorliwość płynąca z miłości Boga i dusz. A gorliwość naturalna – to ostatecznie pycha, szukanie i zatwierdzanie samego siebie” – wspominał swój pierwszy rok kapłaństwa ksiądz Franciszek Blachnicki.

Czytam te zapiski jak własne. Wielokrotnie się przekonałem, jak łatwo w ferworze pracy zapomnieć o Najważniejszym i wpaść w pokusę, którą papież Franciszek nazywa „syndromem Marty” lub martializmem. Pokusa Marty z Betanii to przede wszystkim pokusa tych, którzy są przyjaciółmi Jezusa i których domy i serca On często odwiedza. Jak łatwo zapomnieć o tym, że On nie powołał mnie do tego, żebym robił wielkie rzeczy, ale żebym z Nim był!

Może to, co napiszę, będzie dla kogoś gorszące, ale cóż: wielu księży po święceniach szybko zapomina o modlitwie. Odmawiają jeszcze brewiarz czy różaniec – ale porzucają rozmyślanie, adorację i modlitwę wewnętrzną. Na początku często sami tego nie widzą, ale niepostrzeżenie usychają.

Uświadomiła mi to niezwykle mocno pewna siostra zakonna, która widząc mój entuzjazm, w szczerej rozmowie powiedziała: „Niech ojciec pamięta o modlitwie. Bez niej ojciec dalej będzie głosił ciekawie – ale to będzie sama inteligencja. Nie będzie tego żaru, który jakby zatrzymywał i prowadził wprost do Chrystusa”.

Ile biorę – tyle daję

Wiele zrozumiałem w tym ostatnim roku. Zauważyłem, jak niedaleka jest droga z kapłańskiej gorliwości do bierności; jak niepostrzeżenie można zacząć traktować penitentów u kratek konfesjonału jak natrętnych petentów w urzędniczym okienku; jak można przekształcić się z ucznia Słowa w uczonego w Piśmie.

Dzieje się tak wtedy, gdy zostaje zachwiana równowaga między tym, ile daję, a ile biorę. Nie da się przecież dawać komuś czegoś, czego sam nie mam. Tymczasem nieroztropna gorliwość może wypalić młodego księdza. Ma przecież niczym nielimitowane godziny pracy, której żniwo zawsze jest wielkie: a to ktoś przyjdzie porozmawiać, a to trzeba iść z sakramentami, a to po nocy przygotowuje się homilie… Sam kilkukrotnie złapałem się na czymś, co nazwałem „trybem superbohatera”.

Błogosławiony kryzys

Co się dzieje w takich momentach? To samo, co z przodownikami pracy i ich dziełami. Początkowo wszyscy przyklaskują ich efektom oraz niezmordowanemu wysiłkowi – tylko nieliczni widzą cenę, jaką przyjdzie im za to zapłacić. Trzeba zmierzyć się z presją ludzi i otoczenia, z roszczeniami wiernych i niewiernych, którzy mówią, co ksiądz „musi” zrobić. Noszenie bagażu odpowiedzialności za drugich wiąże się ze stresem, a porażki (zwłaszcza tam, gdzie włożyło się dużo pracy) zostawiają poczucie klęski. Do tego wszystkiego dokłada się jeszcze duża liczba wystąpień publicznych czy fakt, że nawet kapłański inside nie jest wolny od malkontentów, którzy torpedują nawet najczystszą działalność duszpasterską.

Największa jednak pokusa, jaka przychodzi do kapłana, to zaniedbanie Słowa Bożego. Arcybiskup Grzegorz Ryś jeszcze jako rektor krakowskiego seminarium mówił, że dwie trzecie kleryków po święceniach porzuca rozmyślanie. A tymczasem to najważniejsza modlitwa. Nie da się usłyszeć Boga, szybko recytując brewiarz czy sprawując jedynie publiczny kult Boży. Jeśli kapłan nie ma zażyłej i osobistej więzi z Jezusem, szybko gubi się w tym, kim ma być.

Kardynał Raniero Cantalamessa wspominał podczas jednych z rekolekcji dla osób konsekrowanych, że gdy łapie się na tym, że jest zaaferowany zbyt wieloma sprawami, powtarza sobie słowa św. Franciszka z Asyżu: „Wielkie to nieszczęście i pożałowania godna słabość, że gdy macie Go wśród siebie obecnego, wy zajmujecie się czymś innym na świecie” (List skierowany do całego Zakonu). Oj, jak łatwo księdzu zapomnieć o pierwszej miłości, z jaką rozpoczynał życie duchowne!

Jak ważne to i dla mnie – przypominać sobie, że w liceum nie mogłem się doczekać życia zakonnego i kapłańskiego nie po to, by organizować wielkie dzieła duszpasterskie, ale dlatego, że chciałem mieszkać z Panem pod jednym dachem, mieć Go zawsze blisko, na wyciągnięcie ręki…

Oleje nie czynią bezgrzesznym

Dzielę się tym wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że próbuję ogarnąć wdzięcznością miniony rok. Jestem szalenie wdzięczny Bogu za dar uczestnictwa w Jego kapłaństwie (jak to wzniośle brzmi!), za te wszystkie chwile, w których stawiałem pierwsze kroki życia pasterskiego.

„Im większy grzesznik, tym ma większe prawa do miłosierdzia Mojego” – mówił Pan Jezus do św. Faustyny (Dzienniczek, 723). Jeśli jednym słowem chciałbym podsumować mój neoprezbiterat, to byłoby to słowo „miłosierdzie”. Oleje nie czynią młodzieńca bezgrzesznym kapłanem. Dają mu jednak prawo do czerpania ze źródła łaski. Do wzruszenia tym, że chociaż wcale nie jest się lepszym od innych (doświadczenie konfesjonału niejednokrotnie zawstydza), to właśnie mi dał Bóg prawo i obowiązek rozdzielania Jego łaski, bycia „zarządcą tajemnic Boga” (1 Kor 4, 1). Dlatego tak się cieszę, że jako ksiądz mam (z oczywistych względów) łatwiejszy dostęp do kierownictwa duchowego i do konfesjonału. Mój magister nowicjatu zwykł nam powtarzać, że to jedyna kolejka, jaka nie powinna obowiązywać duchownych.

Owce muszą pachnąć pasterzem

Jest jednak i drugi powód tego tekstu. Chciałem, żeby mój tekst dał każdemu z Was okazję do spojrzenia na kapłanów od innej strony. Dużo (i słusznie!) wzywa się ostatnio wiernych do odpowiedzialności za Kościół. Dużo (i słusznie!) zachęca się ich do inicjatywy, do niezgody na to, co nieewangeliczne, do mobilizowania duchownych, którzy ugrzęźli w marazmie. Ja chciałbym jednak poprosić o coś innego.

Kochany Ludu Boga, kochaj swoich pasterzy. Dbaj o nich. Poznaj ich historie (czasem bardziej pogmatwane niż ich wiernych) i charaktery. Kiedy trzeba, zabierz (czasem na siłę) na dobry film do kina albo długi spacer po lesie. Pytaj o ich relację z Panem; módl się za nich (na marginesie: najlepszy prezent dla księdza to margaretka; serio, to o niebo lepsze od kolejnego obrazu czy pióra). Czasem wyjdź z inicjatywą i zaproponuj, że zrobisz za księdza to czy tamto… Oczywiście, czasem się nie uda i wtedy możesz się zderzyć z brakiem wyrozumiałości czy zamknięciem z naszej strony. Tak to już z nami, mężczyznami, bywa: różne doświadczenia i cierpienia zamykają niektórych z nas w ciasnej skorupie gburowatości i emocjonalnego dystansu, z której nie wychodzą nieraz do późnej starości.

Mimo to proszę: nie traktujcie nas jak urzędników w biurze, u których trzeba załatwić to, co konieczne, ale z którymi nie nawiązuje się żadnej relacji. Tak często powtarza się, że kapłani powinni być blisko ludu; jednak rzadko kto zwraca uwagę na to, że także lud powinien być blisko swoich kapłanów. Pasterz musi pachnąć owcami – owce zaś muszą pachnąć pasterzem. Wszyscy zaś musimy troszczyć się o to, by roznosić po całym świecie zapach poznania Chrystusa (por. 2 Kor 2,14).

Skoro więc już dotarłeś do końca tej przydługiej gawędy – pomódl się za mnie. Ja zaś, jak Apostoł Narodów, chcę dać Tobie nie tylko Bożą Ewangelię, ale i własną duszę (por. 1 Tes 2, 8).[/vc_column_text][image_with_animation image_url=”14989″ image_size=”full” animation_type=”entrance” animation=”Fade In” hover_animation=”none” alignment=”” border_radius=”none” box_shadow=”none” image_loading=”default” max_width=”100%” max_width_mobile=”default”][/vc_column][/vc_row]

Polecamy