Scroll Top
Cooperatores Veritatis

Powinniśmy zatem gościć takich ludzi, aby wspólnie z nimi pracować dla prawdy.
(3 J 1, 6-8)

Kiedy w sobotę 31 grudnia o godz. 10.37 przeczytałem komunikat Diecezji Rzymskiej o następującej treści: il Signore ha chiamato a Se il Santo Padre Emerito Benedetto XVI, natychmiast zdałem sobie sprawę, że mój poświąteczny urlop w Polsce właśnie dobiegł końca. Przeorganizowałem plany, odwołałem przewidziane wizyty i wszystko podporządkowałem jednej sprawie – jak najszybszemu powrotowi do Rzymu, by oddać szacunek zmarłemu „Papieżowi Emerytowi” Benedyktowi XVI oraz wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych.

Messa esequiale

Symboliczny, skromny, refleksyjny – tak w trzech słowach mógłbym określić uroczystości pogrzebowe. Ceremonia trwała ok. 1,5 godziny (w tym homilia zawarta w 8 minutach). Liczba kardynałów – 120, biskupów – 400, księży koncelebrujących – 3700, wiernych zgromadzonych na Placu Świętego Piotra – 60 tys. Uczciwie zaznaczam, że są to dane przybliżone i subiektywnie przyznaję, że powyższe cyfry, zwłaszcza w porównaniu z pogrzebem Jana Pawła II, nie robią większego wrażenia. Paradoksalnie, właśnie ten brak nadmiernej paradności idealnie komponował się z postacią Josepha Ratzingera, skromnego pracownika winnicy Pana – jak sam się przedstawił na początku swojego pontyfikatu.

Na Placu św. Piotra panowała atmosfera modlitwy i wyciszenia. Wyjątkami od tej reguły były dwa momenty: wyniesienie trumny z ciałem emerytowanego papieża na zewnątrz bazyliki (przed rozpoczęciem Eucharystii) oraz procesja wyjścia, podczas której trumna została przeniesiona do Grot Watykańskich. Wówczas w tłumie zgromadzonych rozbrzmiewały głośne, spontaniczne oklaski, którym towarzyszyły na przemian okrzyki: Santo subito (Święty natychmiast) oraz Dottore della Chiesa (Doktor Kościoła). Wbrew logice, która podpowiadała zachowanie roztropności wobec śmiałych żądań rozemocjonowanych wiernych (argumentując, że zbędny pośpiech nie jest tutaj wskazany), uśmiechnąłem się subtelnie pod nosem i szczerze wzruszyłem. Wtedy też, w mojej głowie urodziło się pytanie: w czym ja – jako katolik, brat mniejszy, kapłan – najbardziej pragnę naśladować Papieża Benedykta XVI?

Współpracownik Prawdy

Mówiono o nim: pancerny kardynał, kościelny żandarm, pastore tedesco czy rottweiler Pana Boga. W moim odczuciu, powyższe przydomki są zupełnie nietrafione, a wręcz krzywdzące. Przeciwnie – styl, który charakteryzował osobę kardynała J. Ratzingera (późniejszego Benedykta XVI), to styl pokornego poszukiwacza prawdy i nie ma nic wspólnego z postawą zawziętego wojownika, jak mogłyby sugerować wcześniej wspomniane określenia. Doskonale wyraża to jego biskupie zawołanie: Cooperatores veritatis (Współpracownicy prawdy), które następnie stało się mottem jego całego pontyfikatu.

J. Ratzingera zawsze interesowała wyłącznie prawda, rozumiana w sposób integralny (por. J 14,6). W jego pojęciu była to rzeczywistość możliwa do poznania. Stawał poza podziałami, które naznaczyły współczesne czasy i zubożyły ludzkość, ograniczając dialog do krótkowzrocznego kompromisu (relatywizmu) lub agresywnej polaryzacji (fałszywe alternatywy ‘albo-albo’). Z tych też powodów raz był postrzegany jako progresywny i liberalny teolog, a z kolei innym razem zyskiwał łatkę nieustraszonego obrońcy depozytu wiary. Rzecz w tym, że Benedykta XVI nie da się zaszufladkować w kategoriach tradycjonalisty czy modernisty. Nie dbał o populizm lub wygodnictwo, lecz swoją dojrzałą wiarą poszukującą zrozumienia, otwierał się na prawdę i postępował według Ducha.

Nieocenioną pomocą w zachowaniu takiej postawy, był jego ponadprzeciętny umysł. Jako niekwestionowany autorytet teologiczny (był autorem ok. 60 książek, 3 encyklik, 4 adhortacji) o trudnych sprawach potrafił mówić prostym, a jednocześnie pełnym poezji językiem. Czytając dzieła Benedykta XVI, nieustannie odczuwa się ogromną przyjemność intelektualną i duchową. Takie tytuły jak: Wprowadzenie w chrześcijaństwo (1968), Raport o stanie wiary (1984), Duch liturgii (2000), encyklika Spe salvi (2007), trylogia Jezus z Nazaretu (2007-2012), do dziś oddziałują z wielką mocą na moje postrzeganie i przeżywanie wiary.

Z pewnością będę wspominał Benedykta XVI jako wybitnego mistrza teologii i błyskotliwego myśliciela, niemniej jednak jest coś jeszcze, w czym papież jest dla mnie niedoścignionym wzorem…

Miłość do Kościoła

Kiedy papież Benedykt XVI zszokował kardynałów w Sali Konsystorza 11 lutego 2013 r., ogłaszając po łacinie, że 17 dni później opuści Stolicę Piotrową, podkreślił:

Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową.

Abdykacja papieża nie mieściła się w czyjejkolwiek głowie. Z krzyża się nie schodzi – grzmiała krytyka, również środowisk kościelnych, powołując się przykład Jana Pawła II, który do końca swoich dni, trwając na urzędzie papieskim, dał światu świadectwo wiary w cierpieniu i chorobie. Padały również zarzuty o ucieczce papieża z tonącego okrętu, sugerując zdradę spowodowaną trudnościami, z którymi aktualnie zmagał się Kościół Katolicki.

Osobiście jestem przekonany, że akt rezygnacji ze Stolicy Piotrowej Benedykta XVI, świadczył o czymś zupełnie odwrotnym, był oznaką ogromnej odwagi oraz pokornej miłości, a nie dezercji. Przy podjęciu decyzji Papież, wskazując na swoją słabą kondycję fizyczną, nie kierował się swoją indywidualną korzyścią, lecz w pierwszej kolejności dobrem Kościoła. Był świadom, że liczba wyzwań, które stanęły przed nim, przewyższała jego możliwości zdrowotne. Uznał więc, że od tej pory będzie służył Kościołowi poprzez całkowite oddanie się modlitwie, która – jak nauczał – jest najważniejszą rzeczą, jaką mogą zrobić uczniowie Pana. Podczas ostatniej audiencji generalnej tak tłumaczył swoje postanowienie:

Doświadczyłem w tych ostatnich miesiącach, że moje siły słabną i natarczywie prosiłem Boga na modlitwie, aby oświecił mnie swoim światłem, bym mógł podjąć najwłaściwszą decyzję, nie dla mojego dobra, ale dla dobra Kościoła. Podjąłem ten krok z pełną świadomością jego wagi, a także nowości, ale z głębokim pokojem ducha. Kochać Kościół, oznacza także mieć odwagę podjąć trudne wybory, pełne bólu, mające zawsze na względzie dobro Kościoła, a nie samych siebie. (…) Nie porzucam krzyża, lecz pozostaję w nowy sposób przy ukrzyżowanym Panu. Nie posiadam już władzy z urzędu do kierowania Kościołem, lecz w posłudze modlitwy pozostaję, by tak rzec, w obrębie Bazyliki św. Piotra.

W ten sposób Benedykt XVI wyraził swój realistyczny osąd sytuacji i zarazem wielką dojrzałość. Jest przykładem, że miłość potrafi być krytyczna, że kochać nie oznacza być ślepym i krótkowzrocznym wobec prawdy o nas samych, oraz o otaczającej nas rzeczywistości. Głęboko w sercu jestem przekonany, że jego decyzja o abdykacji nie należała do kogoś, kto po prostu chciał zrzucić brzemię papiestwa, ale kto powiedział jeszcze jedno tak w życiu pełnym wierności temu, o co prosił go Pan.

Puenta

Jaką największą naukę dla świata niesie pontyfikat Benedykta XVI? Nie potrafię w sposób pełny oraz precyzyjny odpowiedzieć na to pytanie. Szczerze wątpię, czy istnieje jednostkowa odpowiedź, która by nie spłyciła tematu lub nie zamknęła w mało konkretnym sloganie.

Natomiast jestem przekonany, że w zagmatwanej i skomplikowanej epoce XXI wieku, Kościół potrzebuje ludzi, którzy z umiejętnością przytomnego spojrzenia na sprawy codzienne, będą potrafili dostrzec nadzieję na lepsze jutro. Ludzi, którzy będą zdolni zachowywać bystrą, trzeźwą refleksję, a zarazem nie tracić pokornej, bezwarunkowej miłości oddanej Kościołowi, aż do końca. Ludzi, którzy ponad wszelkimi stronnictwami pragnąć żyć jak Cooperatores Veritatis.

Myślę, że to słuszna droga, a jednocześnie wyjątkowe wyzwanie, które warto podjąć za cenę rezygnacji z lekkiego i wygodnego konformizmu.

Wdzięczny Bogu za dar pontyfikatu Benedykta XVI

 

Polecamy