[vc_row no_padding=”true” bg_type=”” dima_canvas_style=”” translate_x=”0″ dima_z_index=”0″ delay=”” animate_item=”” delay_duration=”” delay_offset=”” id=”” class=”” border_color=”” tutorials=””][vc_column bg_type=”” dima_canvas_style=”” min_height=”” translate_x=”0″ dima_z_index=”0″ delay=”” delay_duration=”” delay_offset=”” width=”1/1″][text delay=”” delay_duration=”” delay_offset=”” id=”” class=””]Kustosz Sanktuarium Pasyjno-Maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej, o. Konrad Cholewa, wystosował zachętę do wszystkich pielgrzymów i sympatyków sanktuarium o podjęcie wspólnej modlitwy w intencji ustania epidemii koronawirusa.
W komunikacje kalwaryjskiego sanktuarium czytamy:
Od kilku tygodni rozprzestrzenia się w świecie epidemia koronawirusa, która dotarła także do naszej Ojczyzny. Zachęcamy wszystkich do modlitwy o ustanie epidemii. Szczególnym patronem na obecny czas szerzenia się choroby niech będzie dla nas św. Szymon z Lipnicy, bernardyn, który w XV wieku pomagał chorym podczas panującej w Krakowie epidemii cholery, udzielając sakramentów i niosąc pociechę. Jego doczesne szczątki spoczywają w kościele OO. Bernardynów na Stradomiu w Krakowie.
Dołączamy się do tego apelu i zachęcamy do wspólnego szturmu modlitewnego.
Usłysz z niebios, święty Szymonie, głos do ciebie wołających. Bądź naszym patronem u Boga Najwyższego. Oddalaj od nas nieszczęścia duszy i ciała i uproś nam u Niego, aby prowadził nas swoimi śladami do wiekuistej ojczyzny i abyśmy po śmierci mogli w niebie z tobą i wszystkimi świętymi chwalić Boga w Trójcy Jedynego, któremu niech będzie cześć od wszystkiego stworzenia na wieki wieków. Amen.
Św. Szymonie, patronie chorych w czasie epidemii – módl się za nami.
Św. Szymon urodził się w Lipnicy koło Bochni w ówczesnym województwie krakowskim około 1438 r., w ubogiej rodzinie, jako syn Grzegorza i Anny. Najwcześniejsze źródła historyczne nie podają żadnych informacji o latach dzieciństwa Szymona. Znane biografie jego osoby, począwszy od XVII-wiecznych, zaznaczają jednak, że był on w dzieciństwie bardzo pobożny i odznaczał się pragnieniem zdobywania wiedzy.
I to zapewne sprawiło, że zapisał się, po ukończeniu szkoły parafialnej i nieznanego bliżej studium przygotowawczego z zakresu szkoły średniej, na Wydział Artium Akademii Krakowskiej w roku 1454, składającą tylko jeden grosz wpisowego. Tak niskie wpisowe świadczy, iż jego rodzice należeli raczej do biedoty. Cała taksa wpisowego uiszczana przez zamożniejszych studentów wynosiła wówczas 6 groszy. Rodzina Szymona nie była jednak najbiedniejsza, gdyż najbiedniejsi byli zwalniani z wpłaty wpisowego. Rok wpisu Szymona na Akademię Krakowską był także rokiem, w którym przeniósł się on z rodzinnej miejscowości do Krakowa. Biografowie świętego Szymona z wieku XVII podkreślają jego umiłowanie pobożności i nauki w okresie studiów akademickich. W 1457 r. ukończył fakultet sztuk wyzwolonych. Miał wówczas do wyboru dalsze studia lub pracę nauczycielską w szkolnictwie parafialnym. Wybrał jednak inną możliwość, mianowicie życie klasztorne w nowo założonym konwencie Braci Mniejszych św. Franciszka z Asyżu pod Wawelem, nazwanym od tytułu kościoła św. Bernardyna ze Sieny – konwentem bernardynów.
Biografowie wskazują na bezpośredni wpływ kazań Jana Kapistrana na decyzję Szymona. Przyjmuje się jednak, że wstąpił do bernardynów dopiero około 1457 r., wraz z dziesięcioma innymi kolegami z czasu studiów. Bernardyni mieli już wtedy, oprócz pierwszego krakowskiego konwentu, założonego przez Jana Kapistrana w 1453 r., konwenty w Warszawie, Poznaniu, Kościanie i Wschowie.
Po wstąpieniu do zakonu Szymon odbył roczny nowicjat pod kierunkiem Krzysztofa z Varisio – włoskiego brata mniejszego, towarzysza św. Jana Kapistrana. Następnie po rocznym nowicjacie Szymon złożył profesję zakonną i studiował teologię w ramach przygotowania do święceń kapłańskich. O dobrym wykształceniu teologicznym Szymona świadczy jego kaznodziejstwo, wychwalane przez hagiografów, jako odznaczające się wysokim poziomem w tym zakresie. Szymon przyjął święcenia kapłańskie około 1462 r., a z całą pewnością przed rokiem 1465, gdyż w tymże roku widzimy go już na stanowisku gwardiana w Tarnowie, a w latach następnych (1467) na stanowisku kaznodziei w Krakowie na Stradomiu. Oprócz prac kaznodziejskich zajmował się też jako skryptor przepisywaniem dzieł teologicznych na potrzeby kaznodziejstwa.
Św. Szymon w stylu swojego kaznodziejstwa, a nawet w modulacji głosu, jak również w stosowaniu zwrotów modlitewnych w trakcie kazań, naśladował św. Bernardyna ze Sieny i św. Jana Kapistrana, którego słyszał w młodości jako student Akademii Krakowskiej. Był to znany we Włoszech, stosowany m.in. przez św. Bernardyna ze Sieny i jego ucznia Jana Kapistrana sposób, polegający na wtrącaniu do treści wygłaszanego kazania okrzyku: “Jezus, Jezus, Jezus!”, a wierni włączali się odpowiadając tak samo. Tego rodzaju praktyka stosowana przez Szymona naraziła go na zarzuty ze strony kapituły katedralnej krakowskiej, że nadużywa imienia “Jezus”. Szymon potrafił wobec kapituły obronić swoje stanowisko i został zwolniony z wszelkich oskarżeń. Co więcej, został w późniejszym czasie, jako pierwszy wśród bernardynów, kaznodzieją katedralnym. Miał być również spowiednikiem króla Kazimierza Jagiellończyka.
Nic nie wskazuje również na to, że św. Szymon był przełożonym konwentu krakowskiego, jak to sugeruje o. Czesław Bogdalski, ale wiadomo, iż w 1476 r. został wybrany członkiem zarządu konwentu krakowskiego, jako przedstawiciel na kapitułę generalną Zakonu Braci Mniejszych, która zebrała się w 1478 r. w Pawii.
Szymon jako komisarz Prowincji zakonnej wizytował klasztory bernardyńskie, a w tym klasztor św. Anny w Warszawie, w którym poddał próbie tamtejszych nowicjuszy, mianowicie ich posłuszeństwo i przywiązanie do zakonu. Stąd w ikonografii ukazuje się św. Szymona jako tego, który przy pracy z nowicjuszami w ogrodzie nakazał im sadzenie drzewek korzeniami do góry oraz stąpanie bosymi nogami po rozżarzonych węglach.
W roku 1482, a więc tuż przed swoją śmiercią, został Szymon wybrany w krakowskim konwencie dyskretem, mającym reprezentować konwent krakowski na kapitule prowincjalnej w Kole n. Wartą. Nie zdążył jednak wziąć udziału w tej kapitule, gdyż w Krakowie wybuchła w tym właśnie roku zaraza, której padł ofiarą wraz z 25-ma innymi zakonnikami z klasztoru św. Bernardyna. Zaraził się podczas wyszukiwania chorych w ich domach i niesienia im pomocy. Ostatni okres jego życia pięknie opisano w życiorysie na kanonizację Szymona (2007 r.):
Miłość Szymona do braci ujawniła się w nadzwyczajny sposób w ostatnim roku jego życia, gdy w Krakowie wybuchła epidemia cholery. Od lipca 1482 do 6 stycznia 1483 roku miasto było dotknięte plagą tej choroby. W powszechnym opuszczeniu, franciszkanie z klasztoru św. Bernardyna niestrudzenie otaczali opieką chorych, jak prawdziwi aniołowie pocieszenia. O. Szymon uznał, że to jest „czas sposobny” na świadczenie miłości i na dopełnienie ofiary ze swego życia. Docierał wszędzie, pocieszając, niosąc pomoc, udzielając sakramentów i głosząc pokrzepiające Słowo Boże umierającym. Szybko sam się zaraził. Znosił z nadzwyczajną cierpliwością cierpienia choroby, a będąc blisko końca swego życia, wyraził pragnienie, by go pochowano pod progiem kościoła, aby wszyscy po nim deptali. W szóstym dniu choroby, 18 lipca 1482, nie bojąc się śmierci, z oczyma utkwionymi w Krzyżu, oddał ducha Bogu.
Ze względu na warunki powszechnego zagrożenia podczas szerzącej się epidemii w mieście i konwencie św. Bernardyna, Szymon został pochowany w tym samym dniu, w kilka godzin po swojej śmierci, w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem.
Taki opis czasu jego choroby przekazał nam o. Czesław Bogdalski:
Ten, który był dotąd jego (Zakonu) wielką chlubą, pierwszym zaszczytem, prawdziwym klejnotem w koronie braci, – ten na którym tyle budowano i tak wiele na przyszłość liczono, to jest Szymon z Lipnicy, wrócił pewnego dnia do klasztoru ze swej samarytańskiej wycieczki ze zaraźliwym wrzodem na łopatce. Na braci u św. Bernardyna padła straszna groza i ból dojmujący. Rzucono się natychmiast do ratunku, ale zaraza jakby sobie kpiła z tych usiłowań, coraz bardziej zmagała Szymona. Zakonnicy z przerażenia prawie tracili głowy, lecz Szymon sam dziwnie był spokojny. Z jakąś jakby słodyczą patrzył na tę ranę swoją. Czyż jej nie nabył z miłości ku Bogu i ludziom? Jeśli co było dlań troską, to nie zbliżająca się śmierć, o której wierzył, że mu otworzy wrota do szczęścia i chwały. Jego troską był ciężki smutek otaczających go braci zakonnych – troską jego było, że już wkrótce zakonowi służyć ustanie, że nie wykona tych zleceń, które mu jako swemu dyskretowi dał klasztor krakowski na kapitułę w Kole, więc nie spełni tych nadziei, jakie w nim ufność braci złożyła. To go więcej trapiło niż rana zabójcza.
[/text][/vc_column][/vc_row]