Bernardyni

Nie mniej, a więcej!

Tempus fugit… i po świętach

Który to już Wielki Post w Twoim życiu? Dwudziesty? Trzydziesty? Może sześćdziesiąty? A może było ich jeszcze więcej? I kolejne pytanie – czy ten czas kiedykolwiek coś zmienił, czy sprawił, że stałeś/-łaś się bardziej chrześcijaninem, bardziej człowiekiem, że bardziej poznałeś/-łaś Boga?

Nie tak dawno zakończył się okres Bożego Narodzenia. W wielu kościołach jeszcze do połowy lutego można było oglądać monumentalne szopki, ze starannie odzwierciedlonymi ulicami Jerozolimy. Była radość narodzenia, wesołe śpiewanie kolęd, spotkań rodzinnych i przyjacielskich, kilka dni zasłużonego urlopu od pracy. A wcześniej? Adwent – czas radosnego oczekiwania na narodziny Zbawiciela. Poranne roraty, procesje z lampionami. W tym wszystkim było wiele serdeczności, wiele ciepła, wiele dobrych wspomnień z domu rodzinnego, z czasu beztroskiego dzieciństwa.

Czas wielkiej smuty?

Lecz to już minęło. Wróciliśmy do codzienności. Jeszcze mogliśmy wyczekiwać na tłusty czwartek, by choć raz móc objadać się pysznymi pączkami bez liczenia kalorii i wyrzutów sumienia. A potem? Już nic przyjemnego… zwykła codzienność aż do wakacji. W tej zwyczajności nadchodzi Środa Popielcowa. Niby zwykły dzień, nie ma wolnego od pracy, nie ma też pysznych pączków, a wręcz przeciwnie – jest post i popiół. Po pracy pójdziemy do kościoła, nasze głowy zostaną posypane popiołem. Dostrzeżemy fioletowy ornaty i wielkopostne ornamenty na obrusach. Już nie ma zieleni, coś się zmieniło. Ten widok będzie nam towarzyszył do świąt. Po drodze jeszcze nabożeństwa Gorzkich Żali, drogi krzyżowe, kazania pasyjne… i to właściwie tyle. To wszystko takie twarde, pozbawione przyjemności i radosnej otoczki.

A, no i postanowienia na Wielki Post – będę jadł mniej słodyczy, mniej słodził kawę, nie pił alkoholu, może dodatkowy pacierz czy rozmyślanie nad sensem życia. A później święta wielkanocne, kilka godzin w kościele, a na wolne w pracy i tak nie można liczyć, bo w tym roku – o zgrozo… jak każde takie – znowu wypadają w weekend. To byłoby na tyle z Wielkiego Postu. Plus jest taki, że idzie wiosna, będzie cieplej, dni będą dłuższe, wrócą ciepłe myśli o upalnych wakacjach. No a gdzie w tym wszystkim podział się Bóg?

Z której strony to ugryźć?

A może my po prostu „nie umiemy” w Wielki Post. Nasza szara codzienność i trudności, z którymi musimy walczyć sprawiają, że dużo bardziej pragniemy adwentu, oderwania się od naszej zwyczajności, na rzecz tej radości oczekiwania. A Wielki Post? On sprawia, że nasza grzeszność staje się jeszcze bardziej wyrazista. Ale czy tylko tyle? Tylko o to tu chodzi? A może by tak odwrócić porządek i zmienić myślenie. Może zamiast iść w zakazy, w odmawianie sobie przyjemności z jedzenia słodyczy (motywowanej częściej zrzuceniem kilku nadprogramowych kilogramów niż faktycznym aktem pokuty), przenieśmy wektor naszego postu na akcent pozytywny? Nie mniej, a więcej!

Od dłuższego czasu zastanawiałem się jak przeżyć ten Wielki Post, aby przeżyć go naprawdę, wykorzystać do końca, a nie tylko przetrwać. Nie dać się pochłonąć przez obowiązki dnia codziennego czy intensywne przygotowania do Misteriów. Co zrobić, by moje postanowienia były czyste – motywowane miłością do Boga i chęcią głębszego z Nim zjednoczenia, a nie np. zrzuceniem wagi. I wtedy przyszło słowo z Księgi Proroka Izajasza.

Wyjaśniło mi ono to wszystko doskonale. Przede wszystkim słowo mówi nam, czym post nie jest: Czyż to jest post, jaki Ja uznaję, dzień, w którym się człowiek umartwia? Czy zwieszanie głowy jak sitowie i użycie woru z popiołem za posłanie – czyż to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? (Iz 58, 5), by chwilę później wytłumaczyć, czym post ma być: Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków (Iz 58, 6-7).

Odmawiać sobie czy dodawać?

Tu się sprawa lekko skomplikowała. Łatwo jest zmówić dodatkową modlitwę, czy odmówić sobie słodyczy, albo nie odzywać się do nikogo, chodzić ze zwieszoną głową i twierdzić, że to umartwienie dla Boga. Bardzo łatwo jest w imię miłości odwrócić się od miłości, przyjąć postawę wielce uduchowionego, równocześnie odwracając się od bliźniego, odmawiając mu swojej miłości, a czasem i człowieczeństwa. Znacznie trudniej jest dla Miłości dawać miłość – tak właśnie trzeba rozumieć to „nie mniej, a więcej!”. To jest aspekt pozytywny Wielkiego Postu.

To tyle w teorii. A jak to może wyglądać w praktyce? Tutaj nie chodzi o rzeczy wielkie, nie musimy od razu rzucać pracy, by zając się ludźmi w kryzysie bezdomności albo robić ze swojego małego mieszkania jadłodajni. Nie. W każdym razie nie od razu. Świadczyć o Miłości w naszej codzienności – to jest cel naszego życia.

Tu potrzeba bardziej nie odwracać oczu, gdy komuś dzieje się krzywda, nie mówić: to nie moja sprawa, lecz nieść pomoc w miarę naszych możliwości, to właśnie wtedy „rozerwiemy kajdany zła”, rozwiążemy węzły niewoli. Gdy ktoś Cię prosi o pieniądze na jedzenie, to idź i mu je kup. Albo gdy przygotowujesz posiłek dla swojej rodziny, pomyśl o tej sąsiadce z klatki obok, która co dnia zastanawia się, czy dziś jeszcze będzie miała co włożyć do garnka. To właśnie znaczy „podzielić swój chleb z głodnym”. A gdy w końcu przejrzysz rzeczy w swojej szafie, zobaczysz ile z nich jest jeszcze w dobrym stanie i oddasz je potrzebującym, to „nagiego przyodziejesz”. Gdy z serdecznością spojrzysz na swojego podwładnego lub koleżankę czy kolegę z pracy albo gdy po prostu przechodząc ulicą uśmiechniesz się – wtedy „nie odwrócisz wzroku od bliźniego”.

Najważniejszy „dodatek”

Wielki Post to coś więcej niż posypanie głowy popiołem, rezygnacja ze słodyczy, modlitwa i akty pokutne. Tego też potrzebujemy, ale do tego zawsze musimy dodać Miłość… albo raczej od niej rozpocząć. Miłość z wielkiej litery, to Bóg. Gdy zacznę od miłości, to zrobię miejsce większej Miłości.

Tak dopiero mogę wejść w ten wspaniały czas, gdy zrozumiem, że umartwienie i rezygnacja z przyjemności jest po to, by zrobić w sercu miejsce; uznanie swojej marności i grzeszności, by to miejsce posprzątać i przygotować godne warunki dla Miłości. Dopiero mając Go w sobie, mogę nieść Go dalej. Nie post dla postu, lecz dla celu. Tylko wtedy to wszystko nabiera sensu.

Czas na Miłość

Ostatni obraz, który powinien nam towarzyszyć nie tylko w Wielkim Poście, ale przez całe nasze życie, to Jezus wołający z krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34a). Obraz przenikający do szpiku – Jezus, umęczony, udręczony, półżywy woła o miłosierdzie właśnie dla tych, którzy sprawili, że jest umęczony, udręczony i półżywy. Jestem przekonany, że nie ma lepszego obrazu na Wielki Post niż ten.

Po pierwsze – krzyż, czyli nasze wyrzeczenia, modlitwy, praktyki pokutne. A po drugie – miłosierna miłość. To niesienie miłości dalej, dawanie przebaczenia tam, gdzie doświadczyliśmy prawdziwego bólu. Moglibyśmy powiedzieć, że aby przebaczyć i odpowiedzieć dobrem na krzywdę, potrzebny jest czas. Rany musza się zagoić, ból zniknąć. Ale Jezus pokazuje nam inną ekonomię. On nie woła o miłosierdzie po zmartwychwstaniu, lecz z centrum swojej kaźni. W naszym utrapieniu mamy zawsze pamiętać o tych, którzy potrzebują naszej miłości, pomocy, wsparcia, dobrego słowa. To będzie dobrym naśladowaniem Bożej ekonomii.

Wielki Post nie jest łatwy, bo i chrześcijaństwo łatwe nie jest. Nie jest przyjemny, bo i krzyż przyjemny nie jest. Ale na pewno jest piękny, tak jak sam Chrystus jest piękny, Jego miłość jest piękna. Więc nie zatrzymujmy się na środkach. Idźmy dalej, zróbmy jeszcze krok do przodu. Odpowiedzmy już dziś, w pierwszym dniu tej wyprawy, na zaproszenie Jezusa do jeszcze bliższego poznania Ojca. Niech to będzie pozytywna podróż, inna niż wszystkie do tej pory. Wierność Bogu przejawia się w tej najzwyklejszej codzienności.

Exit mobile version